Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday 26 January 2016

Pierwszy w tym roku Merkury Retro w akcji - relacja prawie, ze na goraco, choc nie sensacyjna

Otoz jak niektorzy wiedza wlasnie wychodzimy z tzw Merkury w Retro (Mercury in retrograde), czyli jak ja to mowie tylem do przodu. Oficjalnie 25 stycznia sie zakonczylo, ale echa i lekka czkawka jeszcze chwile moga potrwac.
Jak juz gdzies tam gledzilam, jest to taki czas gdzie rozne dziwne rzeczy sie dzieja tak w transporcie jak i szeroko pojetej komunikacji, w tym na przyklad elektronicznych urzadzeniach.
Sekretarka Bozenki donosila juz, ze gadzina jej dom demoluje, ja nie meldowalam wiele bo u mnie problemy zaczely sie nieco wczesniej i jeszcze trwaja i jakos nijak mi o nich pisac bo wszystko stresujace, a nie o stresach tu chce pisac podczas gdy mnie stresuja tylko dopiero jak sie juz z nich umiem smiac. A jeszcze nie bardzo umiem.
Ale rozne drobiazgi moge opowiedziec.
Ot na przyklad, ze planujac wyprawe na Planete Ojczysta na Sylwestra kupilam sobie tylko bilet w jedna strone i powrotnego nie kupowalam bardzo dlugo, bo az do samego wyjazdu praktycznie i co sie za to zabieralam  - znaczy zeby kupic to jakby mnie cos z tylek trzymalo.
Ale w koncu kupilam, a nastepnie jak nic tknieta przeczuciem ucieszylam sie ze kupiony bilet byl pol-elastyczny, czyli dawal mozliwosc zmiany terminu nawet w dniu wyltou i tylko za doplata w roznicy taryfy, po czym okolicznosci przyrody mi podstawily noge i musialam go przekladac na pozniejszy termin doplacajac jedynie skromne 110zlotych.
A to znowu pani neurolog na jednym ze stolicznych SORow, rozmawiala z Faderem jak z rownym sobie, a ze mna jak z namolna idiotka, ktora trzeba amiesc pod dywanik, podczas gdy Fader byl po kroplowce tramadolu i nawet za bardzo nie wiedzial, ze to do niego mowia w owym momencie, tylko sie blogo usmiechal i kiwal sobie glowa w rytmie, czystym przypadkiem przypominajacym potakiwanie, we wlasciwych miejscach, zas to ja bylam strona, ktora powinna byc poinstruowana.
Albo na przyklad na pytanie w Sylwestra po poludniu jak moge zalatwic zastrzyki dwa razy dziennie od "jutra" (tak od 1wszego stycznia), uslyszalam, ze pani doktor szanowna nie wie bo ona nie z tej czesci Warszawy.
Juz o tym co i jakim tonem zasugerowala jak sie zapytalam, na prawde grzecznie, co robic w sprawach fizjologicznych, zanim zaczna dzialac zastrzyki, to nawet nie wspomne bo sama sie sobie dziwie, ze ta pani odeszla od nas o wlasnych silach i w jednym kawalku...
Nie, nie pobilam jej. Nawet na nie nawrzeszczalam. Ani sie nie poplakalam z wscieklosci.
Szacun dla mnie, co?
Dodam tez od razu zeby nie bylo - oprocz 2 lekarzy na tym SORze (tam ta pani i rezydujacy chirurg, ktory skad innad mial racje ale przedstawial ja tak ze choc nie mnie dotyczyla to i tak mialam chec go pobic), cala reszta ludzi na oddziale - ratownicy, pielegniarki, recepcja i kto tam jeszcze, byli super mili, pomocni i pelni empatii, a to oni wykonywali najciezsza prace i jakos umieli sie odezwac jak do czlowieka w niedoli, a nie jak do posazyta ktory za przeproszeniem zawraca dupe.

Dziekuje wszelkim bogom i Bogom na firmamencie, ze jednak mam kilku wspanialych przyjaciol i jakos to wszystko udalo sie ogarnac.
No wlasnie staram sie nie, ale sie troche ulewa.

W kazdym badz razie z komunikacyjnych nieporozumiem udalo mi sie zalatwic na przyklad Faderowi podwojna dawke leku w pierwszym zastrzyku, na szczescie nie zaszkodzilo i udalo sie to wyjasnic zanim dostal drugi lek przeciwbolowy.
Udalo mi sie tez na przyklad jadac w Warszawie:
- jako pasazer, trafic na taksowkarza, z duzej korporacji, ktory nie wiedzial jak podjechac pod wejscie hotelu przy samym lotnisku. Nawet usilowalam mu niesmialo wyjasniac, ze to przy odlotach powinno byc ale jakos mi nie uwierzyl, dzieki czemu poznalam bardzo doglebnie kazamaty pod hotelem i terminalami. Wycieczki moglabym oprowadzac...
- jako kierownica, mostem Grota przeczytac, ze powinnam byc na jednym ze skrajnych prawych pasow, nie przyjac tego do wiadomosci i twardo jechac srodkowym (bo akurat jest ich tam przez chwile 4 lub 5 nawet), ktory okazal sie byc zlym pomyslem bo musialam pozniej z Targowka zawracac,
- 1.5 tygodnia pozniej, jako pasazer, nie skorygowac kierowcy - dElvix rzecz jasna - i powtorzyc ten sam manewr, po czym usilujac wytlumaczyc gdzie bedziemy zawracac prawie przekonalam dElvix do powrotu na trase, z ktorej wlasnie zjechalysmy bo mi sie wydawalo, ze to juz, a to dopiero nastepny zjazd byl. Przydalaby sie mapka demonstracyjna, ale nie mam sily robic teraz komiksow. Moze dorobie.
- na Zachodni Dworzec, zignorowac instrukcje nawigacji i ocknac sie pod Ozarowem Mazowieckim
- wyjechac z domu 3 razy do upragnionego supermarketu po specjalny ulubiony chlebek i nie dotrzec do niego ani razu.
Przeprowadzic wielce zabawna konwersacje przez telefon z obsluga hotelu ktora doprowadzila do jeszcze bardziej zabawnego rozczarowania tejze obslugi.
Juz opisuje.
Otoz w ubieglym tygodniu przylecialam na Ojczysta Planete i nie mialam gdzie spac, a mialam zalatwic cos pilnie tuz po przylocie, w okolicach Grzybowskiej w Stolycy.
Biorac pod uwage, ze moge byc tego dnia spieszona zamowilam sobie pokoj w hotelu. Takim wiecej wypasionym hotel, co nie? Bo kto bogatemu zabroni (oraz byla specjalna oferta prawie za pol ceny, wiec wychodzil taniej niz inne okoliczne).
Dzieki dElvix udalo mi sie zalatwic wszystko w ekspresowym tempie, ale hotel mi zostal i udalam sie do niego taksowka blizej wieczora. Jak to po podrozy samolotem okolo 17tej dotarlo do mnie, ze sie odwodnilam i trzeba dzialac bo bedzie zle.
Pierwsze co zrobilam w hotelu to przestudiowalam menu "room service". Zreszta nie wiedziec czemu wszyscy usilowali do mnie mowic po angielsku - powod odkrylam dopiero po wyjezdzie z hotelu nastepnego ranka - otoz taksowkarz mnie oswiecil, ze tam kongres jakis byl i inostrancow duzo, a na dodatek - co juz sama zaobserwowalam obsluga recepcji byla wloska, ale mowiaca po polsku.
Spragniona ale nie chcac placic jak za zboze za buteleczke 0.5l wody zdrojowej czy jakiejs tam innej rodzimej kranowy z przersotem ambicji, wzielam szklanke i zamierzalam nalac do nie wlasnego napoju, ale w ferworze walki zaczelam wykonywac kilka czynnosci rownoczesnie i zamiast na przyklad wlozyc w menu telefon, co zwykle robie jak przerywam lekture, a do szklanki nalac plynu, wstawilam pusta szklanke w menu, wstalam i poszlam szukac okladek od karty hotelowej zeby znalezc numer pokoju.
Zdazylam sie podniesc z krzesla, odwrocic i przejsc 2 kroki, gdy uslyszalam taki szum, brzdek, trzask, toczace sie szklo po szkle (biurko ma szklany blat)... zamarlam przerazona, ze jakims cudem stluklam blat biurka, odwracam sie, a tam gdzie stala szklanka jest tylko zamkniete menu, a szklanka czesciowo juz jest na dywanie a czesciowo nadal sie toczy po blacie biurka siejac obficie odlamkami szklanymi po drodze.
Odetchnelam i kopnelam sie w tylek, bo od razu zgadlam coz takiego wykombinowalam - nie zakonotowalam w sobie ze okladka menu jest ciezsza niz pusta szklanka i przepchnela te szklanke na blat, z impetem ktory sprawil, ze szklo upadlo na szklo i szczesliwie dla mnie peklo to mniejsze szklo.
'Szklo sie tlucze na szczescie', pomyslalam, 'ale dlaczego musialam akurat tego dokonac w najdrozszym hotelu w dzielnicy??'
Pozbieralam co moglam, mentalnie odgrodzilam kawalek dywanu gdzie padlo szklo i zaczelam dokonywac zamowienia:
Telefon:
- Room service, how can I help?
(mowilam? wszyscy usilowali mowic do mnie po angielsku. Tym razem mlody meski glos), zgadlam po akcencie, ze obsluga lokalna i mowie:
- Dobry wieczor,
- Ah! dobry wieczor (z ulga w glosie, slowo daje!)
- Czy mogla bym zamowic "danie tanie dranie"? (NIE bylo tanie... ale smaczne oj smaczne)
- Tak oczywiscie.
Zapadla cisza, wiec zachecona nia dodaje:
- Chcialabym do tego 2 "trucizny zastepcze" i butelke wody gazowanej...
tu przerywa mi glos
- "Danie Tanie Dranie"
zdebialam na ulamek sekundy, ale szybko zgadlam, ze glos przekazuje moje zamowienie komus innemu, wiec zamilklam.
Po chwili ciszy mlodzieniec w uchu mowi mi:
- Tak slucham? Przepraszam zamyslilem sie troche.
(Na to zdechlam ze smiechu wewnetrznie bo tak sie sklada, ze Natura chojnie obdarowalam mnie gravitas, a do kompletu dala taki kompletnie nie pasujacy glos, taki tego no, ladny i powabny, no nie? Znajomi wiedza co mam na mysli, a mniej znajomi niech sobie wyobraza, przy jakim glosie damskim moze sie zamyslic i rozmarzyc kompletnie obcy chlop. No to wlasnie mniej wiecej taki glos mam na stanie. Szczegolnie w sluchawce daja do pieca. Dlonie tez mi natura ladne dala, skoro juz sie tak reklamuje, ale w sluchawce nie widac.) Grzecznie powtorzylam:
- Chcialabym jeszcze poprosic 2 "trucizny zastepcze" i duza butelke wody gazowanej, bo troche sie dzis odwodnilam i musze uzupelnic braki.
(I prawie znowu zdechlam ze smiechu wewnetrznie, tym razem tylko z siebie bo sobie uswiadomilam, ze glos w sluchawce pomyslal sobie jak nic, zem skacowana po prostu)
- O tak, oczywiscie, uzupelnimy plyny. Za jakies 20 minut.
- Dziekuje bardzo.
- Dziekuje Do widzenia.
Po 20 minutach pukanie do drzwi, mlody chlopak, drobny i niezbyt wysoki z przyjemnym wyrazem twarzy i gigantyczna taca mowi mi
- Dobry wieczor, room service.
Ten sam co w sluchawce i nic nie poradze ale pomyslalam sobie 'Biedny, po takim rozmarzeniu drzwi otworzyla mu... atrakcyjna ja.'
Zeby nieco ulzyc potencjalnemu rozczarowniu na wstepie wyparowalam:
- Stlukalm szklanke.
a chlopiec z refleksem odparl
- To dobrze ze przynioslem druga!
Co nie wiedziec czemu poprawilo mi nastroj i przestalam mu wspolczuc rozczarowania.

To byl przyklad komunikacyjnych zaburzen ale akurat u mnie to nic nowego.

Wracajac do Merkurego i komunikacji szerokopojetej, wracajac we srode do domu, juz na Wyspie w drodze z lotniska mijalam Kolchoz, o porze wychodzenia z pracy mojego kolego Urosza (tak tego samego co poprzednio), i natrafiwszy na korek postanowilam go ostrzec i probowalam zadzwonic. Nie odbieral b dlugo wiec uznalam ze pewnei juz jedzie i nie bede mu przeszkadzac, tylko napisze wiadomosc z domu ze nic waznego tylko ostrzezenie o korku.
Godzine pozniej dostaje SMS tresci:
"Ah Sorry, gupi telefon sie zaweisil i chyba nawet wcale nie dzwonil"
Pocieszylam go slowy:
"Wyluzuj, Merkury w Retro bedzie jeszcze prze kilka dni, wiec komunikacja i transport beda strzelaly Focha. Wasz przyjacielski astrolog z sasiedztwa. PS Moj siotra cioteczna wlasnie dzwonila z telefonu Fadera powiedziec mi ze jej komorka zdechla"
Na co przeczytalam:
"Alez zbieg okolicznosci - wiesz ze jako student robilem horoskpy urodzenia za pieniadze?"
pozartowalismy na ten temat po czym Urosz donosi
"hm moje ostatnie widomosci nadal u mnie wisza jako niewyslane"
Nastepnego dnia zas kupil mi frytki bo zapytawszy SMSem, czy bym chciala porcje, odkryl po 10 minutach juz w sklepie, ze wiadomosc jeszcze nie zostala wyslana... szczesliwie sie zlozylo, ze mialam slaby lunch i dopiero polowe zjadlam, a porcja byla wyjatkowo mala wiec nie zmarnowaly sie, a reszte swojego lunchu zabralam do domu.
No i kulminacja wieczoru tegoz samego dnia - mielismy kombinacje alpejska bo Urosz potrzebowal odstawic samochod kolezanki na parking zeby ona go sobie pobrala nastepnego ranke, ale nie mial jak wrocic bo dwoma na raz jechac nie umie, nie mogl zatrudnic Polowicy, bo miala zajecia, a po jej powrocie byloby juz pozno, a ja akurat szlajalam sie na miescie udajac, ze pije zdrowie zegnanego kolegi z Lochow Kolchozowych, wiec umowilismy sie, ze jak jego Polowica wroci do domu to sie zsynchronizujemy i odbiore go z tego parkingu, bo jestesmy sasiadami.
Wiedzac, ze z jego telefonem slabo jest, po wyslaniu SMSa kontynuowalam proby porozumienia sie dzwoniac. Niestety wstepnie bez sukcesu, wiec w efekcie udalo mi sie z nim porozumiec dopiero jak juz siedzialam w samochodzie, a on jeszcze nieprzygotowany siedzial w domu.
Powital mnie slowy:
"Kurde, moj telefon zaczal do mnie mowic sam z siebie, bez przerwy i w chwili rozpaczy wylaczylem w nim dzwiek, dzieki czemu nie slyszalem jak dzwonilas, a telefon gadal do mnie dalej!!"
I faktycznie, telefon sie nie zamykal. Co chwila mowil do nas "Sensor aktywny" lub dla odmiany "Sensor nieaktywny", a czasem jako rodzynkiem rzucal w nas haslem "Zainstaluja dzwiek HD". Nijak nie moglismy wymyslic co to moze byc, aczkolwiek zasugerowalam, ze moze cos ostatnio lub niechcacy zainstalowal...
Gadajacy telefon towarzyszym nam w samochodzie, a jemu przez reszte wieczoru, az w koncu poskarzyl sie Polowicy i usilujac zaprezentowac jej problem machnal telefonem w jej strone i z nienacka zaczela grac muzyka - z telefonu zaczela.
Urosz zamarl na moment i w tym zamarciu polaczy fakty - sensor aktywny/nieaktywny, dzwiek HD, ruch i grajaca muzyka... "Ach!" wykrzyknal, "Juz wiem co to bylo - kilka tygodni temu zainstalowalem aplikacje odtwarzacza z czujnikiem ruchu zeby wlaczac i wylaczac muzyke klepnieciem w kieszen z telefonem". Rzeczona aplikacja slabo dzialala wiec ja wylaczyl ale nie usunal... aplikacja postanowila sie reaktywowac sama z siebie i uswietnic mu popoludnie pogawedkami.
No i juz nie pamietam co wiecej sie wydarzylo, bo ogolnie moja uwaga skupiona byla na innych sprawach i zwrocilam uwage tylko na te wieksze albo chociaz zabawniejsze zawirowania.
Chyba ostatnim akcentem Merkurego Retro jaki do mnie dotarl byly slowa sekretarki Bozeny
"Padła mi znów synchronizacja poczty w telefonie i uparcie gnojek twierdził, że nieeee, nie ma żadnego nowego maila." sprzed kilku dni.
Czyli tak. Pierwsze retro tego roku mamy za soba.
I tym optymistycznym akcentem przerywam dluga cisze, acz jeszcze nie obiecuje poprawy.
Ale zaczynam kolejny post.