Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday 23 September 2016

Kobieta przewrotna, kobieta upadla, czy po prostu mRufa w szczycie formy

A bo sie z Duo i Demirja troche wymienialysmi doswiadczeniami, ktora lepiej lata nad parkietem, a ktora nad chodnikiem i poczulam, ze chyba musze spisac troche moich wystepow akrobatycznych, bo za wyjatkiem 1-2 przypadkow zwykle miewam spora widownie.
Te bez widowni to byly na ubitym sniegu lub tez lodzie i nie stanowilyby jakiejs sensacji gdyby nie to, ze za pierwszym razem bardzo dlugo nie moglam wstac.
I wcale nie dlatego, ze na przyklad stracilam przytomnosc, o co to, to nie, to by bylo zbyt proste!
Ja bardzo probowalam wstac, ale przed dluzszy czas ilosc konczyn na ziemi nie chciala byc mniejsza niz trzy.
Wygladalo to mniej wiecej tak, jak u tego wilka...



--------------------------------------------
Ten drug raz, wydarzyl sie na torach tramwajowych i akurat wcale sie nie cieszylam, ze jestem sama, bo tory tramwajowej to jednak nie jest miejsca na polezanki i gdy pierwsza proba powstania mi nie wyszla, przypomnialam sobie ten poprzedni raz i rownoczesnie dotarlo do mnie, ze niedlugo przyleci kolejny tramwaj i na prawde nie byloby najlepiej jakbym nadal na tych torach probowala sie zebrac do kupy. Juz nie pamietam czy pospiesznie odpelzlam, metoda zblizona do tej prezentowanej przez wilka i podjelam dalsze proby, czy wizja roztaczana przez wyobraznie byla na tyle skuteczna, zeby mnie podniesc do pionu.
--------------------------------------------
Reszta to jednak byla przy licznym audytorium.
--------------------------------------------
Raz, jeszcze w latach licealnych, wracalismy gromadnie z apelu, a polegalo to na schodzeniu schodami na parter. Szlam z kolezanka AMC, zasmiewalysmy sie bo zamiast powiedziec "uderzylam sie lokciem" powiedziala do mnie "urodzilam sie lokieciem".
Wokol nas byla cala masa innego luda, z mojej i nie mojej klasy, prawdopodobnie byl tam tez jakis chlopiec, ktory budzil moje zainteresowanie, a ja mialam na stopach pantofle z nubuku, takie czarne z frendzlem z przodu, ale takim bardzo modnym wtedy, prawdopodobnie byly to buty na zmiane, albo byla ciepla pora roku i sucho i wtedy mozna bylo nie zmieniac i w tych pieknych inaczej, ale modnych epicko pantoflach tuptalam w dol po tych schodach z instytucjonalnej sieczki kamiennej zasmiewajac sie z lokiecia...
I nagle patrze...
A ja siedze...
Troszeczke mnie to zdetonowalo, dokonalam szybkiej inwentaryzacji wewnetrznej, ale oprocz nieco zbolalej dupy i godnosci osobistej nic mi nie dolegalo, wiec spojrzalam w gore i napotkalam bezgranicznie zdziwione spojrzenie AMC:
"A co Ty tam tobisz?" zapytala.
"Siedze" odparlam odruchowo.
Prawie usiadla ze mna i mowi, "No wiesz, ja tu do Ciebie mowie i mowie, a Ty nic, patrze za siebie, a Ciebie nie ma. Czy Ty wiesz jak Ja sie zdziwilam?"
Ba, kochana AMC, a wiesz jak Ja sie zdziwilam gdy zamiast glow zoabczylam przed soba rzad antyglów, a moja osobista przezywala spotkanie trzeciego stopnia z kamiennym schodkiem? ;)
--------------------------------------------
Kolejne schody rzucily sie na mnie po latach, w jednostce edukacjy juz wyzszej.
Ba nawet wiecej niz raz, ale byly to rozne schody.
1)
Pierwszy raz byl identyczny z poprzednim (powyzej) roznica bylo tylko, ze byla zima i weszlam wlasnie do budynku, w zmarznietych i lekko wilgotnych butkach, po czym udalam sie do "piwnic" (zawsze mnie do lochow ciagnelo, co?). Schodki do piwnic byly uzbrojone. Mianowicie oprocz instytucjonalnej sieczki kamiennej posiadaly tez progi metalowe. I te progi odrobinke wystawaly ponad stopien.
W teori mialy zapobiegac poslizgom, ale poniewaz, ja mam historie zwiazana z roznymi antyposlizgowymi ustrojstwami to nic mi to nie pomoglo, a nawet przeciwnie.
Otoz dalam dwa kroki w dol, na trzecim mokra i zimna podeszwa stracila przyczepnosc, a druga zawadzila obcasem o prog antyposlizgowy i na trzeci stopien trafilam z impetem, koscia ogonowa i reszta godnosci osobistej...
Widok musial byc epicki bo uslyszalam jakies okrzyki zza siebie, ale poniewaz ta godnosc osobista mnie bolala, a nogi siegaly akurat podestu 2 stopnie nizej, to po prostu wstalam i udalam sie dalej do piwnicy, drugi bieg schodow pokonujac juz dosc statecznie, przy poreczy...
2)
Drugi raz (ktory akurat pamietam) mial miejsce mozna powiedziec po przeciwnej stronie budynku we wszystkich 3 wymiarach.
Schodzilismy grupowo tak zwanym 'kominem', po jakichs zajeciach i jak to po zajeciach cos tam sie gadalo.
Nie wiem jakie mialam obuwie na nogach, ale cos tam mi wzrostu dodawalo. Nie jakos drastycznie, ale te standardowe 4-5cm.
Z racji charakteru uczelni, towarzystwo bylo glownie meskie, ale jeszcze nie zblazowane na tyle, zeby oczekiwac, ze plec mniej-lub-bardziej piekna bedzie im ustepowac w wejsciach itp, znaczy gentelmeneria jeszcze szalala.
Szalala tez moja forma.
Rozmawiamy, tuptamy, ja wyjatkowo z racji waskosci klatki schodowej, bo komin, tuptam przy poreczy i chyba to mnie uratowalo.
Idziemy, tuptamy, az nagle ja dostaje ogromnego przyspieszenia. Nawet nikt mnie nie popchnal, bo mimo ciasnoty, jednak ta gentelmenenria.
Dostalam wiec tego przyspieszenia i zaczynam sunac w dol.
Jakos tak wyboiscie.
Ale ta porecz, wiec sie zlapalam i wyhamowalam.
Ale podwozie jakies takie nie do konca.
Cos nie wygodnie jest, znaczy.
Najlepiej byl usiadla gdzie stoje i obejrzala straty, a przy okazji skalibrowala mozg, bo jakis taki rozstrojony jest po tym przyspieszeniu.
No ale ciasno jest i nie bardzo dobrze bedzie jak zablokuje klatke schodowa.
Od lewej juz mijaja mnie ludzie, wiec zaczynam sie przesuwac, zeby zrobic im miejsce i przeczekac ruch.
Ale nade mne ktos stoi. Zerkam, a to Jerry.
Taki kolega.
Stoi i wyczekujaco patrzy, bo widzial to przyspieszenie i dziwi sie czemyu tak nagle przystanelam.
Spotyka moj wzrok i zachecajaco gestykuluje, ze mam isc pierwsza, bo jest gentalmenem.
Tu trzezwosc troche przebila sie przez te wizje co-by-bylo-gdyby, otwieram gebe i slabym dosc glosem dysponuje:
"Ty sobie idz, Jerry, spokojnie, a ja tu sobie chwilke postoje."
Jerry, zloty chlopak, ugodowy, ominal mnie i poszedl sobie, reszta narodu tez.
Nie nawet musialam siadac - zadarlam koslawa lape do gory i odkrylam powod niewygody - otoz urwalam sobie obcas.
No coz jak sie zjezdza ze schodow na stojaca, a takze na obcasach niczego innego nie nalezy sie spodziewac.
--------------------------------------------
Mozna by myslec, ze czegos sie juz do tej pory nauczylam, na przyklad nie biegac po schodach na obcasach i bylaby to prawda, ale zycie miewa czasem szatanskie pomysly - otoz pare lat pozniej, w Pierwszym Zakladzie (w zasadzie byly 2), gdzie pracowalam w bliskim sasiedztwie dElvix (jak wspomnialam, nasze drogi jak sie juz raz skrzyzowaly, podciely i poplataly, to tak im juz zostalo na dlugie lata), byla winda, a moze nawet dwie (??), a z racji pracy na jednym z gorniejszych pieter - na przedostatnim - raczej z tych wind korzystalam. Zreszta wiekszosc oddzialow Zakladu mialo polityke, ze schody sa pp i sie ich na codzien nie uzywa bo sie moga wyrobic i co wtedy?
Zatem normalnie pomykalam winda, ale jak raz wylaczyli prad i po tym wydazeniu przestala dzialac winda (chyba, bo mozliwe ze po prostu sie popsula, jakby ze starosci). Byl to czas konca dnia wiec sie towarzystwo posypalo schodami won.
Ja i dElvix tez.
Oprocz tego schodami szedl tez jeden koles. Rzadne wykolioczko prawde mowiac, ale troche sie na Casanove mial chec kreowac.
No i ten moment los wybral na wymierzenie mi kolejnego kopniaka w dupsko.
Otoz, z dElvix chyba sie gdzies wybieralysmy na jakies towarzyskie ekscesy, a on wlasnie wyskoczyl na te schody i nas zaczepial.
Ja chcialam mu cos odpysknac i dosc energicznie spojrzalam w jego kierunku w gore, celem dogryzienia i w tym momencie moje kostka wykonala swoj stary numer i postanowila stracic integralnosc strukturalna.
A ja bylam na schodac i w ruchu i na obcasach...
Tak owszem. Spadlam ze schodow.
Na stojaco.
Znowu.
Jedynie dElvix zorientowala sie, ze cos sie dzieje i omc a padlaby obok na atak smiechu, bo przeciez "mRufa na widok chlopa spadla ze schodow".
Ten "chlop" nie mial bladego pojecia, bo podobnie jak te pare lat wczesniej porecz uratowala pozory.
Niestety straty byly wieksze niz tylko obcas, wiec pod koniec wieczoru zapadlam na wyjatkowa nieruchawosc, ale przeciez nie zrezygnowalabym z rozrywek przez glupia kostke, tak?
--------------------------------------------
O moim zdublowanym lotem nad chodnikiem juz pisalam to sie powtarzac nie bede...
--------------------------------------------
Lata pozniej, ba kilkanascie lat pozniej wrecz, juz na Wyspie, w silnej grupie pod wezwaniem, a takze pod wplywem, w przerwie miedzy meczami rugby poszlismy zapolowac na burrito, tzn na kilka sztuk - tak srednio wyszlo po 1.33 na glowe, bo nie wszyscy amatorzy udali sie na polowanie. Ja sie udalam. Mialam wyjatkowo rozsadne butki, bo z cholewka, sznurowane, aczkolwiek na okolo 4 cm obcasiku, Moglo byc gorzej bo chadzalam wtedy na  prawie 6cm szczudelkach.
Te wybralam z racji niskosci bo sporo tuptania wchodzilo w gre, a na dodatek w O sa nadal ulice wykladane kamienna kostka 'antyposlizgowa'.
Trzezwa jak swinia, tuptam zatem z reszta - znacznie mniej trzezwa - jest Przebrzydluch rzecz jasna (w doskonalej formie, znaczy pod wplywem), Ian (czlowiek sznurowadlo, a takze dusza), Mark - wowcza szef Przebrzydlucha.
Nosze plecaczek. Cos w nim usiluje upchnac i isc rownoczesnie i jest bardzo duzo ludzi wokolo. Ide, upycham, zapinam plecak....
I nagle czuje....
Ze kostka moja postanowila mi przypomniec, ze ja mam. Oraz, ze ona ma nawyki.
Ja po przeszlo 20 latach tez juz pare nawykow mam i jak tylko czuje, ze ta menda zaczyna wygibasy to jak najszybciej usiluje przestac na niej stac.
Poza  wszystkim innym, wizja dewastacji kostki, gdy czeka mnie podroz do domu, a mieszkalam wtedy dosc daleko od O, zawsze dziala na mnie dopingujaco.
(w gre wchodzi ta kostka od pedalu gazu no nie? to ciezko jej nie uzywac jak sie ma do przejechania 17 mil z okladem)
Niestety, jak usilujesz przestac stac na nodze, ktora jest jedyna noga na jakiej w danym momencie przejsciowo stoisz, to skutki bywaja spektakularne.
I tym razem tak bylo.
Polecialam.
Nie daleko wprawdzie, bo glownie na dol, ale troche tez do przodu i wykonalam ladowania na kota, tzn nie na jakies bogom ducha winne zwierze, czterolapne od spodu, tylko ja padlam na cztery lapy, tzn na dwie lapy i dwa kolana.
Ruchem jeszcze nieco posuwistym.
Wyhamowalam, ale czuje cala soba, ze to jeszcze nie wszystko.
Otoz moj plecak sila rozpedu jeszcze lecial i gdyby nie byl przymocowany do mnie jednyn uchem to jak nic bylabym teraz w ksiedze rekordow guiness na rzut plecakiem bez zamachu.
Ale, ze byl przymocowany to tylko mnie jeszcze kawalek po asfalcie pociagnal, wykonal wzrocowy polokrag nad moja glowa i pierdyknal bardzo malowniczo tuz przed moja geba.
Mine mialam dosc nietega, ale glownie to zbaranialam, w tle panicznie szacujac straty. Troche tez balam sie wstac by okiem wyobrazni widzialam podarte nogawki i broczace obficie posoka kolana oraz dlonie.
Nieslusznie.
Owszem kolana mialam nieco pocharatane, ale nogawki cale!
Co prawdziwy dzins, to prawdziwy dzins... nawet dlonie w nienajgorszej formie gdyz przydlugie rekawy polara bywaja czasem przydatne.
W tym momencie zorientowalam sie, ze wokolo mnie jako tak cicho i pusto i strzelila adrenalina. Podnioslam sie chyba sila woli, a moi towarzysze rzucili sie do mnie.
Ian jako jedyny podsunal mi honorowe wyjscie, pytajac kto mnie popchnal, bo podobno tak to wlasnie wygladalo ;)
Niestety, ta moja niewyparzona geba musiala wypaplac, ze... nikt...
Spuscmy zaslone na reszte tego polowania (bo przeciez, ze dokonczylismy wyprawe i wrocilismy ze zdobycznymi burritami), kostka byla tylko lekko nadwyrezona, a polkniete dwie pyralginy w ciagu 30 minut od lotu i ladowania "na kota" znacznie przyspieszyly proces gojenia.
Nieco pozniej tego wieczoru, znowu cos mentalnie wykrakalam - mianowicie Ian poszedl kupowac drinki i wracajac niosl je wszystkie na raz na tacy.
Wysoki facet, leciutko podchmielony, niesie w pubie o wielopoziomowych salkach tace zastawiona wysokimi szklankami i butelkami.
Brzmi jak poczatek niezlego gagu, co nie?
Otoz tak i nie, bo Ian ostroznie bardzo idac pokonal wszystkie poziomy, nie uroniwszy ani kropelki.
Dotarl do naszej mini-salki i byl juz w zasiegu stolika.
Moj wzrok przyciagnal nierowny fragment wykladziny, czy innego dywanika i katem mozgu, jeszcze w oparach adrenaliny z mojego ladowania pomyslalo mi sie samo 'Zeby tylko sie nie potknal... e chyba omin....'
Nie ominal. Potknal sie
Szklanki zabrzeczaly, Ian zaczal kompensowac, przechylac sie i coraz blizej stolika bedac widac bylo jak walczyl o rownowage, a ja caly czas mam nadzieje, ze jednak da rade, odstawi tace zanim harmoniczne przekiwanie zawartosci przekorczy mase krytyczna...
Inni tez. Znaczy wpatrzeni, nie ,ze mase krytyczna osiagaja (chociaz biorac pod uwage reszte wieczoru to w zasadzie pewnie tez).
I tak na bezdechu, wpatrujemy sie, kompletnie unieruchomieni... chyba zdarz....
Nie zdarzyl.
Dostal rzecz jasna aplauz za probe i tym samym, majac wieksze audytorium przycmil moj wystep.
Mam jeszcze jedno wspomnienie, ale widze ze tu mi sie rzeka robi, mimo usilnych prob prostego przekazu, wiec chyba zakoncze...
A szkoda bo ten "ostatni" jak dotad raz jest najbardziej widowiskowy i godzien bez mala kaskaderskich wyczynow, ale moze cos sobie jeszcze przypomne i bedzie sequel o mRufie akrobatce.

Thursday 15 September 2016

Krowa, puzzle, prysznic i sernik, czyli czy warto pojechac z mRufa do Torunia

Mial byc przeglad roznosci podroznych, ale widze po objetosci, ze sam Torun dostarczy samodzielnego wpisu.

Zaczne od tego Torunia, bo ten prysznic, ale jak zawsze sprawa wymaga wstepnej dygresji.
No to gogle czasoprzestrzenne na twarz i lecimy - uwaga na turbulencje bo Anno Domini jakies niepewne...

Otoz jest rok panski juz po 2001, ale na pewno przed 2006tym. Pewnie nawet przed 2005tym.
I jest tez maj. 1wszy maj.
Jutro sa urodziny dElvix i nie wiem, ktora z nas wymozdzyla zeby pojechac do Torunia, ale tam wlasnie mialysmy nazajutrz jechac, a ja wymozdzylam, ze upieke sernik, po raz pierwszy w zyciu samodzielnie i na dodatek w mojej osobistej kuchni, tzn w jej piekarniku.
Prawdopodownie pieklam go z podwojnej ilosci sera, bo mialam tortownice rozmiar taki bardziej na byka.
Tak w ogole to bylo chyba pierwsze ciasto jakie upieklam w moim M, co sugeruje, ze mogl to byc 2002 lub 2003 (nie pamietam czy udalo m isie kupic kuchnie juz pierwszej wiosny, czy dopier nastepnego roku.)
Przejeta rola wstawilam prawie pelna tortownice do piekarnika i zaczelo sie pelne napiecia oczekiwanie.
Kibicowala mi Smoczynska, a dElvix chyba nawet nie wiedziala, ze pieke bo mozliwe ze mi chodzila po glowie niespodzianka.
Dlugo nic sie nie dzialo, ale wiedzialam ze czekanie potrwa conajmniej godzine.
Uzalilam sie Smoczynskiej, ze martwie sie czy mi cos z tego wyjdzie czy tylko zmarnuje mase sera i czasu i nerwow.
Smoczynska, dobra przyjaciolka, stanela na wysokosci zadania i odpisala:
“Nie martw sie. Na pewno wyjdzie”
Po kolejnej porcji czekania, zajrzalam do piekarnika i wpadlam w zachwyt – sernik zaczal roznac!
I jak zacza tak nie chcial przestac!!
Rosl i rosl, zupelnie jakby byl na drozdzach, a nie byl!
W pewnym momencie przerazilam sie bo gora zaczela niebezpiecznie zblizac sie do sufitu w piekarniku!
Odpowiedz do Smoczynskiej:
“ Mialas racje, wyjdzie na pewno, ale chyab w piekarnika.... Boje sie otwierac drzwiczek bo jak ruszy to go nie dogonie!!”
Przerazone wizja spalenia wierzchu, w okolicy 50 minuty podjelam meska decyzje – skroje kawalek tego przerosnietego wierzchu i dopieke osobno na foli aluminiowej.
I tak zrobilam.
Skroilam kawalek tej gory, i jak latwo zgadna reszta bardzo energicznie, acz rownomiernie... opadla.
Zrobilo mi sie troche niewyraznie, ale nie bylo odwrotu – skrojone wieczko nie dalo sie polozyc na wierzh bo oczywiscie ropadlo sie na 2-3 kawalki.
Wepchnelam caly naboj, juz teraz w kawalakach do piekarnika na ciag dalszy pieczenia.
Po kolejnych 20 minutach podejrzalam piekarnikowa wnetrze i wstapila we mnie nadzieja – ten opadniety wierzch sernika po dekapitacji uniols sie na nowo i wlasciwie wrocil na swoja pierwotna wysokosc.
Uspokojona oddalilam sie na reszte czasu pieczenia, anstepnie wylaczylam piekarnik, usuwjac zen te odcieta gore, zeby nie wyschla za mocno. Reszta zostala w srodku zeby sobie ostygnac stopniowo, a wierch zostal poddany degustacji.
Mojej radosci niebyloby konca, bo smak sernika byl w pelni zadowalajacy, gdybym nieopatrznie nie zajrzala odruchowo do piekarnika...
Ten cholerny sernik zrobil sie WKLESLY!
Oczywiscie rozpacz moja tym razem konca nie miala. Co z tege, ze dobry jak jesc go nalezy w ciemnym pokoju ina dodatek z opaska na oczach??
Uzalilam sie czym predzej telefonicznie Faderowi, ktory pocieszyl mnie, ze wklesly czy kostropaty, on go pokocha jak swoj i zje z wielkim entuzjazmem.
Troche mnie to pocieszylo, ale zatroszkalo mnie czy uczestuje jutro dElvix skoro sernik sie nie prezentuje.
W koncu wymyslilam, ze wykonam z niego porcje, wybierajac najmniej zdeformowany fragment i zaserwowac go w pojemniczku metoda kwadrutury kola, znaczy sie kanciasty kawalek upchnac w okraglym pojemniczku i udawac, ze dewastacja zastapila przy transporcie.
Oczywiscie sprawa sie rypla, bo opowiedzialam moja sernikowa martyrologie dElvix w drodze do Torunia, czym ubawila ja standardowo, czyli do poziomu ‘Jak to dobrze, ze mam tusz wodoodporny’.
W Toruniu odwiedzilysmy rozne miejsca w tym sklep z piernikami i nie tylko, tzn w sklepie byly tylko pierniki, ale my odwiedzilysmy tez inne atrkacje, w tym dom Mikolaja Kopernika, czy tez moze dom w ktorym mieszkal, ale na samym wstepie znalazlysmy sklep z puzlami, przy ktorym ja wpadlam w stupor bon a wystawie tkwila mapa swia wykonana z puzli, a byla to bardzo stara mapa, tzn kopia rzecz jasna i ja sie zaparlam, ze bez nie nie wracam.
dElvix nawet nie probowala mi do rozumu przemawiac, bo wairactwo puzlowe bylo jej bliskie, a mialysmy juz za soba kilka upajnych sesji skladania puzli w moim M, bo do niedawna nie posiadalo nadmiaru mebli, zas posiadalo duze ilosci pustej podlogi, przekonala mnei tylko, zeby z zakupem poczekac,az bedziemy sie zbierac do powrotu. Bo z pudlem puzli nieporecznei sie zwiedza.
Przyznalam jej racje i pieczolowicie zapamietalam lokalizacje sklepu.
Owszem puzzle kupilam, acz nie te z wystawy bo okazaly sie one byc poza moim zasiegiem budzetowym. Kupilam inne, mniejsze, tez z mapa, troszke inna ale nadal niezla i w cenie ktora nie sprawiala, ze musialabym do konca maja zyc o chlebie i wodzie (bo ten sernik nawet zamrozony starczyl by mi tylko na jakis tydzien- dwa).
W ktoryms momencie wreczyla delvix sernik, ktorego ona sprobowala i zabila mnie slowami:
“No niezly, tylko wiesz, szkoda troche ze taki wklesly. Zupelnie jakby za mocno wyrosl i ktos mu skroil gore i wiesz po tym tak sie zapadl w sobie.”
W ktoryms momencie na pograniczu Starowki szlysmy kolo fragment jakiegos muru. Mur byl stary i mocno pokrzywiony. Nagle dElvix rzekla:
“No nie chcialabym isc tedy po pijaku.”, a bogom ducha winna okoliczna para turystow oparskala sie smiechem.
Pamiec mi troche nie sluzy, a protez brak, ale w ktoryms momencie zaczal kropic, a pozniej padac deszcze, ale nie zmoklysmy jakos wyraznie i drastycznie wiec musialysmy go gdzies przeczekac, mozliwe, ze PicChacie, bo w owej 5-latce lubilysmy sie tam stolowac na naszych wycieczkach (za wyjatkiem Juraty, czy innej Krynicy Morskiej, bo tam stolowalysmy sie w turystycznych lokalach lub tez w smazalniach nalesnikow.
Na Starowce nie padal zbyt intensywnie, ale w innych czesciach Trounia loil poteznie, czego nie wiedzialysmy tak od razu.
Przyszla pora powrotu. Majaczy mi sie ze w gre wchodzila wizyta w pasmanterii albo innym sklepie tekstylnym, bo dElivx cos tam wypoatrzyla i te puzzle.
Udalysmy sie w koncu do samochodu i mozliwe ze wtedy zlapala nas koncow tej ulewy ktorej doswiadczyly przedmiescia, a tylko zobaczylysmu jej slady w postaci kaluz niewspolmiernie wielkich do obecnej lekkiej mzaweczki.
W kazdym razie, wsiadlysmy do samochodu. Byl to samochod moj. To znaczy nie pameitam ktory to byl samochod – oficjalnie moj czy nieoficjalnie moj, ale to nie istotne bo oba mialy dwie cechy wspolne – byly rude i mialy elektrycznie otwierane szyby przednie. Samochod delvix mial szyby jeszcze na korbke.
Oooo i jeszcze kupilysmy te helowa krowke.
Dla Wiedzminki.
To znaczy taki balonik helowy w ksztalcie krowy, bo Wiedzminka miala faze na krowy. Jak chce to niech dementuje, ale nie radze, bo koszule nocna w krowki kupowalam jej na spolke ze swiadkiem.
Mialam lekkie obawy czy nam ta krowa wejdzie do bagaznika z reszta rzeczy, czyli musial byc to bRudasek – moj pierwszy rudy samochod (drugi w ogole), ale delvix zgasila moje obawy mowiac, ze krowa jedzie z name, a nie w bagazniku.
Ruszylysmy w szerokopjetym kierunku domu. Czyli na Stolyce.
Wyjezdzajac na przedmiescia odkrylysmy, ze ten deszcz co nas spotkal to byla tylko taka mala pluskaweczka, bo najgorsze musialo zatrzyamc sie wlasnie tu.
Drogi jak to drogi, nie stanowia wzorca plaskowsic godnego Sevres, wiec kaluze nalezalo trawersowac ostronie, a moliwie omijac. Ja sie wzielam na sposob i po prostu wepchnelam sie na pas srodkowy i tam pozostalam, tzn nie to ze stalam nieruchomo.
Chlodniejsze powietrze na zewnatrz sprawilo, ze zaczelysmy parowa od srodka, wiec uchylilam nam nieco okna. Odrobinke. Tak ze 2 cm.
Czerwone.
Stoimy. Z obu stron pusto, znaczy nikogo po bokach. Zapala sie zolte, ja sie uzbrajam w bieg i ruszam, a nag le z mojej prawej, czy od strony dElvix slysze dziki churgot. Zerknelam i widze w lustrku boczny ze prawym pasem nadlatuje ze straszna predkoscie stary Zuk – to taki poldostwaczy samochod, co nie?
Widze tez te doopna kaluze ktora jest na pasie obok.
Zdazylam tylko pomyclec, ciekawe czy nas ochlapie i ruszylam. W tym momencie dElvix zaklela i zaczela otrzpywac ramie. Zgadlam natychmiast, ze jednak nas ochlapal, a delvix pobrala nieplanowany prysznic blotny w pelnej odziezy i uczynilam dwie rzeczy:
Zamknelam szybe dElvix, i powiedzialam na glos “cholera, wykrakalam”.
Zaintrygowana dElvix wydobyla ze mnie co wykrakalam, zabronila wiecej krakac mentalnie, bo najwyrazniej mam w tym duza skutecznosc, nastepnie wyrazila swoja, mocno tendencyjna opinie, na zamykanie okna po fakcie, po czym zmienila zdanie i pochwalila mnie za zamkniecie, bo uswiadomila sobie, ze to mogl byc dopiero poczatek – kaluze przed nami byly jeszcze wieksze, a mijaly nas wylacznie ciezkie wozy – osobowe wlokly sie dkoladnie takim samym tempem swiadome czajacych sie pod woda pulapek.
I bylby to koniec relacji, gdyby nie ... helowa krowa.

 Wygladala jak cos pomiedzy tymi dwiema, bo takiego mogelu jakos juz nie widze, no chyab, ze dElvix pamieta ja lepiej i skoryguje.


Nie, nie rozszczelnila sie sprawiajac, ze rozmawialysmy jak Alvin i jego bracia chipmunki, ale i tak dostarczyla nam uciechy co niemiara.
Otoz w ktoryms momencie, przy wyprzedzaniu jakiegos innego pojazdu dElvix zlapala krowe i wycelowala jej pysk w mijany samochod.
Samochod nie dosc, ze wyprzedzany to jeszcze drastycznie zwolnil.
My dostalysmy ataku smiechu, po czym ktoras z nas odezwala sie:
“Ty, myslisz, ze oni mysleli, ze to zakamuflowany radar??”
I tym sposobem reszte trasy pokonalysmy testujac reakcje kierowcow jeszcze wtedy na nasz krowe helowa...
Kurtyna.

Friday 9 September 2016

Bonusowa notka ekspresowa - jak to sie Merkury na Urosza rzucil, czyli Merkury vs Urosz 2:0


Krotko bedzie.
Wrecz telegraficznie.
Wrocmy na chwile do dnia wczorajszego.

Pora lunchu, Urosz z Czetanem juz gdzies wybyli, na moim telefonie silne braki pytan czy bym cos chciala, wiec wywnioskowalam, ze wybyli obaj i nie ma szanys na frytki na krzywy ryj.
Bywa.
Plakac nie zameirzalam, chociaz po otrzymaniu zapiekankej Panini, w bulce typu ciabata pozbawilo mnie dobrego nastroju kompletnie.
Po jakichs 2-3 kwadransach widze jak chlopaki wracaja, obujuczeni torbami, znaczitsa luncz bedzie DIY oraz jedzony na miejscu. Zakonotowalam, ze Urosz wyjatkowo obujuczony szedl. Zakupy do domu blysnelo i zgaslo bo nie mojej babci buraczki, jak to gdzies wyczytalam.

Dzis, rano.
Przyjechalam do Kolchozu wyjatkowo wczesnie, bo wyszlam nieco za pozno. Sprzecznosci? Alez skad, to znaczy w ogole jestem ich pelna, ale nie tym razem. Otoz wstalam, wykonalam poranne rytualy i bylo za pozno, zeby gotowac coz na lunch (np makaron do podgrzania, ach cholera, mam 2-minutowy ryz, mogla... a nie, nie moglam juz pamietam – mam akurat napad salicylanowej nietolerancji), a w zasadzie za wczesnie na normalne wyjscie z pracy, ale pomyslalam, ze moze sie uda pomknac przed kolejka na rondo i wskocze do teskacza po jakies dorbiazgi. Niestety jak sie okazalo wyszlam jednak nieco za pozno bo w okolicy teskacza bylam jakies 7 minut za pozno, bo kolejka juz troche byla, mimo ze piatek.
Po 20 minutach dolaczyl do nas Urosz, niemo wyrazajac swoje zaskoczenie, ze juz tu jestem.
Po kolejnych 10-15 minutach widze, ze nadciaga w nasza strona mocno obsmiany, wyraznie w potrzebie dialogu.
Podchodzi do nas i wolas, podnaszac wysoko niesione w rekach ciezary: Siate z teskacza pelna kanciastosci oraz 6-ciopak kartowno mleka.
- Zgadnij co tu mam?
Mnie w oczach stanela wizja z wczoraj, kiedy wracaj z zakupow z siatami:
- Wczorajsze zakupy?
Zupelnie nie zaskoczony moja przenikliwoscia odparl:
- Tak!
- To Ty sie ciesz, ze to mleko dlugoterminowe (tu nazywa sie to Long-life, a w realiach to po mojemu mleko uchate (UHT))
- W ogole duzo szczecia, bo tu (wskazujac na siate) sa herbaty, kawa i takie tma i tylko winogrona z rzeczy mniej zywotnych!
- No to masz farta. Zaproponowalam bym Cie rozwiazanie, na przyszlosc, ale jest ono bardzo wybrakowane
-??
- No bo moglbys mi mowic ,ze mam Cie pilnowac, ale absolutnie nie ma gwarancji, ze nie zapomne.
(Smiech)
- Problem w tym, ze przypominac mi nalezy dokladnie w chwili gdy mam to zrobic, bo inaczej gowno z tego bedzie.
- I co zabierasz to teraz do samochodu?
- Tak, Nie zamierzam ryzykowac!
I poszedl.
Po pieciu minutach wraca, nadal z ciezarami:
- Nawet nie zaczynaj!
- Ale...
- Cicho! Ani slowa!!
- A...
- Te zakupy sa PRZEKLETE!!
- Kluczykow zapomniales?
- GHRRRRRR!!
- Chesz moje?
Rzucil zakupy pod nasze nogi i udal sie podrygujac ze smiechu do swojej gawry – znaczy za rog, gdzie jest jego biurko.
Wrocil, pobral pakunki i juz ma odchodzic, gdy dla jaj zapytalam go
- Masz indetyfikator?
(zeby wejsc i wyjsc z Kolchozu niezbedny jest identyfikator)
Zakrecony byl chlopisko tego stopnia, ze mimo iz przed chwila wykonal wyjscie/wejscie i mial indentyfikator na szyi, to sie pomacal po klatce celem sprawdzenia...
Nie.
Nie rzucil we mnie tym 6ciopakiem mleka ;)

---------------------------------------------
W temacie Urosza jeszcze, bo akurat sobie przypomnialam
Rozmowa w samochodzie, po wyjatkowo wkurzajacym dniu (dla mnie) i meczacym (dla niego), czyli oboje w siwetnej formie. Ja prowadze. Tydzien temu to bylo. (Bo czasem, z racji bliskiego sasiedztwa jezdzimy jednym samochodem: Ja z nim, Ja z jego zona, Ja z obojgiem, acz  czesciej (bo lubie jezdzic) oni ze mna razem lub z osobna)
Ja, wkurzona jeszcze ostatnia rozmowa dnia:
-Jakbym kiedykolwiek miala miec jaka super-moc, to chcialabym zeby to byla umiejetnosc zamiany ludzi w popiol samym wzrokiem.
- Wow... az tak?
Chwila ciszy, bo ja jeszcze bulgocze wewnetrznie z wscieklosci.
Urosz dodaje:
- No az tak wielkich ambicji nie mam. Ale z racji mojej pracy czesto marze aby miec trzecie oko, na palcu - tu zaprezentowal wskazujacy lewej reki, bo Urosz jest leworeczny.
- Hm...
- No wiesz, wiekszosc zycia zawodowego spedzam probujac zagladac w rozne trudnodostepne miejsca celem wymiany okablowania, odkrecenia srubek stojaka na serwer, sprawdzenia czy cos sie nie wypielo, itp...
- Nie no ja rozumiem, ale wiesz, widze szereg minusow tego rozwiazania...
- ??
- No wiesz, co sie stanie jak sobie przytrzasniesz palec, 
- Auc...
- ...albo wsadzisz go niechcacy do oka...
- Hm, no...
- ...o wizycie w toalecie nawet nie wspominajac...

Zapada zszokowana cisza.

Wybuchamy smiechem...

- NO WIESZ!! Nigdy nie myslalem o tym pod takim kontem!!
- Co? Nigdy nie mowiles o tym zadnemu analitykowi?

Kurtyna.

Saturday 3 September 2016

Sex, drugs and rock&roll... no dobra, tak na prawde to po prostu mRufa and Rock&Roll.


To bedzie taki przeglad przygod mRufy Big-Beatowy, a raczej Rockowej mRufy.
Aviomarin prosze zazyc, bo beda skoki czasoprzestrzenne, mozliwe ze dosc gwaltowne i w nieoczekiwanych kierunkach.
Wszystko tak na prawde zaczelo sie w 2011 (bo wczesniejsze pare przypadkow bylo nie dosc, ze niszowych, to na dodatek z kapelami, o ktorych nigdzy wczesniej nie slyszalam).
Zaczelo sie od tego, ze jakies 2 tygodnie przed przeprowadzka z O do W, zawitalam u Rachel na obiedzie i podczas po-obiedniej pogawedki dolaczyl do nas Stu - jej Malz. Nie bylo go na obiedzie, bo jechal dopiero z pracy i dojechal akurat aby wyslac chlopcow do spania, a ja jeszcze chwile zostalam poplotkowac z Rach. Podczas rozmowy wyszlo iz Stu wybiera sie na Festival High Voltage, ktoren odbywa sie w "pobliskim" Londku (tak, to jest blisko, mimo ze kole 100 km, bo biorac pod uwage inne opcje koncertowe, ktore nastapily pozniej, to jest to stanowczo pobliska lokalizacja :) ). Jedzie solo, ale spotyka sie tam z kumplami z pracy.
O festivalu wiedzialam od dawna i mialy na nim wystepowac interesujace mnie zespoly, ale z racji moich rozmaitych przypadlosci (w tym dygeografia i brak milosci do tlumow), relatywna bliskosc geograficzna wcale nie pomagala, a wrecz czynila impreze jeszcze bardziej niedostepna.
Stu planowal pojechac tylko na jeden dzien - ten z mojej perspektywy gorszy, ale i tak szarpnela mna jakas stracencza brawura i zapytalam, czy istnieje taka opcja, zebym do nich dolaczyla...
Ku mojemu zaskoczeniu pomysl zostal przyjety dosc entuzjastycznie... Szczegolnie zaskakujace poniewaz Malza Rach znalam ogolnie dosc slabiutko.
Ale z perspetywy czasu dopuszczam opcje, ze sympatia ich starszego syna (wowczas mniej wiecej 6cio-7mio-latka) do mojej osoby spotkala sie z wieksza uwaga rodzicielska niz mi sie zdawalo - pare razy w owym czasie robilam za tymczasowa opiekunke i podobno na informacje, ze "zostanie z Toba mRufa", albo "przyjdzie do nas mRufa" wywolywala entuzjastyczna reakcje ;).
Ale dosc tej autoreklamy. Wracamy do cudownego, balaganiarskiego i glosnego swiata rockowego.
Plany zostaly sfinalizowane, ja zakupilam sobie bilet na drugi dzien festiwalowy, ktory wypadal 36 godzin po mojej przeprowadzce i umowilismy sie, ze przyjade po Stu Niebieska Strzala, ktora pozniej porzucimy na parkingu typu park&ride przy O i udamy sie austobusem do Londka.
Prawie sie udalo.
Prawie, bo na P&R okazalo sie, ze autobusy przyjezdzaja juz pelne i nie ma szansy, zeby sie tam upchnac. Wpadlismy na pomysl, zeby w takim razie pojechac w strone Centrum O, do gniazda autobusow i w ten podstepny sposob zalapac sie na NIE-pelen autobus.
I tak tez sie stalo :)
Festiwal byl o tyle pamietny, ze z 3 kapel na ktore sie czailam, jedna okazala sie rozczarowujaca - wokalista nie dawal rady sprostac wlasnym legendarnym numerom sprzed 20lat, tzn prostal im ile wlezie, ale widac bylo, ze sie okropnie meczy, ale poza tym bylam zachwycona. Nawet latajace kubki z piwem (jak sadze) mnie nie szokowaly, a facet tuz obok pilujacy fizjologia do pustego kubka po piwie, wywolal tylko ulge, ze te kubki lataja jednak troche blizej sceny, bo mozliwe, ze one nie wszystkie sa z piwem... ;)
Poza tym pokochalam juz na zawsze kuchnie meksykanska, bo tylko ta budka wystawila lawki dla klientow i po kilku godzianch stania, krotko po przeprowadzkowym rezimie cwiczen (niby mialam pomoc, ale byla to pomoc, a nie firma przeprowadzkowa), ze szczesciem w oczach i stopach usiadlam i delektowalam sie zakupionym burrito.
Grajacy w tym czasie Slash brzmial w mych uszach wyjatkowo niebiansko :).
Historycznie, byla to srednia okolicznosc przyrody, gdyz jedna z kapel, z krajow skandynawskich nie doleciala gdyz, wszystkie loty zostaly u nich odwolane po zamachu - to byli Electric Wizards.
Poza tym zakochalam sie w wokaliscie Thin Lizzy - obecnym, nie oryginalnym :), co zaowocowalo kolejna wyprawa muzyczna ze Stu, kilka miesiecy pozniej.
W kazdym razie, z imprezy wrocilam bardzo zadowolona, z obolalymi nogami (btw siadanie na ziemi po paru godzianch stalo sie niewskazane bo grunt zrobil sie miejscami dosc grzaski, mimo slonecznej pogody, a majac pozniej podejrzenia, co jeszcze moze byc w tych latajacych kubeczkach oprocz piwka, stracilam zainteresowanie dostepna powszechnie powierzchnia plaska).
Stu byl zadowolony, ze po powrocie do O, wsiadl sobie do Niebieskiej Strzaly i zostal odwieziony do domu, bez koniecznosci przesiadek, czajenia sie na nocny autobus, czy taxi.
I tak zaczela sie nasza muzyczna przyjazn, ktora z reszta jakis rok temu przynbiosla intrygujacy zwrot sprawy, gdyz maz mojej przyjaciolki zwrocil sie do mnie slowy:
"I was hoping to catch this triple gig in June, but My Mrs has already made plans for that weekend"
Czyli - Mialem nadzieje zlapac ten potrojny koncert w czerwcu ale moja pani juz cos zaplanowala na ten weekend.
Kompletnie przy tym nie zauwazajac, ze mowi nie do jakiegos swojego kumpla z pracy, czy tez z tenisa, ale do mnie, przyjaciolki JEGO ZONY ;).
Uznalam to za jeden z tych komplementow zyciowych, ktore z ust facetow cenie bardziej niz jakies tam "ladnie wygladasz" (bo lustro mam, a zludzen raczej nie).
Wieki temu, kumpel z Zakladu, wieziony przez mnie samochodem gdzies tam, w Stolycy, na ktoras z moich energiczniejszych akcji - miewam tak zwane gorsze dni i wtedy jestem jak klasyczna wstrena BABA za kierownica, acz bardzo sie wtedy nie lubie, a w pozostale dni jezdze NIE jak Baba ;), wystrzelil z podziwiem "Jak na kobiete, to Ty bardzo dobrze jezdzisz!" Zdechlam troche ze smiechu, a troche poczulam wage komplementu, bo owszem szowinistyczny jak cholera, ale i kumpel szowinista pelna geba, nie ukrywa tego, bo niby do garow mnie nie wysylal ani do rodzenia dzieci, bo nie chcial osierocic swjego syna, niemniej jednak ta powsciagliwosc na pewno dusila mu jestestwo.
Innym razem, inny kumpel, Yah, o ktorym mowa juz byla przy okazji Wypierania, w ferworze dyskusji zawodowej, kiedy cos zadzialalo, nie tak jak sie spodziewal, wyrwal sie do mnie per "Stary, qrwa, to tak nie moglo wyjsc", a jeszcze inny w podobnej sytuacji wymamrotal "Jakzes, to zrobil dobry Watsonie??"
No ale wrocmy do chronologi w szerokim tego slowa znaczeniu (bo nie wiem czy mi sie uda chocby i lata poprawnie zidentyfikowac).

Moj nastepny koncert to bylo spelnienie marzenia mlodosci - jak dobrze policzylam to 19 lat na to czekalam, ale spelnilam, wlasciwie juz nawet tak straszliwie mi na tym nie zalezalo, jak te nascie lat temu, ale nie wazne, prawda?
Koncert odbywal sie nieco ponad 3 godziny jazdy ode mnie, a z moich loklanych przyjaciol NIKT by ze mna nie pojechal. Z roznych powodow - jedni nie, bo wykonawca, inni nawet wykonawce by teges, ale nie wydaliby tyle pieniedzy zeby go zobaczyc na zywo.
Zdobylam sie wiec na czyn rewolucyjny i kupilam sobie bilet celem pojechania solo. Na dzien przed koncertem zaczelo mnie lamac jakies przeziebienie.
Dramat.
Bo u mnie niestety nie ma czegos takiego jak zwykle przeziebienie. Kazdy katar konczy sie mniej lub bardziej dramatycznym zapaleniem oskrzeli.
Juz sama nie pamietam, czemu sie nie zalamalam i nie zrezygnowalam, ale sie nie zalamalam i nie zrezygnowalam. Uruchomilam za to wszelkie znane mi srodki nie-farmakologiczne - ze 4 rozne rodzaje produktow homeopatycznych, garscie witamin i kubly kropli i pojechalam.
Jak dojechalam, to bylam wlasciwie tak zmeczona, ze najchetniej bym sie zwinela w kulke i przespala, chocby i w bagazniku. A to dopiero byl poczatek...
Chyba jak dojechalam odkrylam aktualizacje na temat koncertu, ze nie bedzie zespolu otwierajacego i w zwiazku z tym drzwi obiektu otworza sie o godzine pozniej.
Z jednej strony sie ucieszylam, bo prawde mowic cala idea numeru otwierajacego koncert do mnie nie przemawiala (i nadal nie przemawia), z drugiej troche mnie zirytowalo, bo moglam wyjechac pozniej i ominac troche korkow w paru miejscach.
Odsiedzialam na parkingu swoje i przed samym porzucenie samochodu zapodalam konska dawke wszelkich specyfikow, ktore wymagaly wiecej niz lykniecia tabletki, spakowalam reszte, ktora moglam lykac w trakcie koncertu, odblokowalam nos itp i poszlam.
Jako, ze te tlumy, kupujac bilet, wybralam opcje siedzaca i pogratulowalam sobie w duchu tej decyzji.
Koncert sie zaczal i wydarzyly sie trzy rzeczy:
- jedna dlugofalowa, ktora zauwazylam dopiero pozniej - mianowicie jak mawia moja przyjaciolka ze Szwajcarii (ktora jeszcze sie tu pojawi), Rock&Roll ma moc uzdrawiania - spodziewany dramat oskrzelowo/zatokowy po prostu nie wystapil. Posmarkalam jeszcze troche przez pare dni i na tym byl koniec.
- mimo ciasnoty na siedzeniach - no bo umowmy sie miejsca siedzace, nie polegaja na fotelikach wyscielanych i do takich siedzen w kinie maja sie jak uboga krewna, z prowincji - kompletnie nie czulam sie przytloczona tlumem,
- TESKNIE patrzylam na dol obiektu gdzie klebil sie tlum z zapalniczkami podczas paru bardziej sentymentalnych numerow i marzylam, zeby tam byc! JA. TESKNIE. NA TLUM. No wlasnie...

Kolejny Koncert wystapil znowu w towarzystwie Stu, juz w nastepnym roku - byl to koncert Thin Lizzie gdzies tam w Londku w, jak sie okazalo, calkiem malym obiekcie.
Tym razem miejsca byly stojace, kapele glowna poprzedzaly dwa akty otwierajace i po raz pierwszy zaobserwowalam ludzi przychodzacych pozniej, dopiero na interesujacych ich zespol lub wychodzacych przed koncem, bo to co chcieli obejrzeli...
Obiekt mial jakies miejsca siedace nawet, na gorze, ale jakos albo nie byly dostepne w ofercie biletowej na jaka ja sie zalapalam - 2 bilety za jeden, w ramach promocji w jednej takiej rozglosni radiowej, ktorej slucham.
Ale najciekawsza rzecz z mojego punktu widzenia to byly takie plotki ustawione w kilku miejscach na sali, strategicznie dosc mozna by rzecz. W pierwszej chwili nie bardzo wiedzialam po co to, ale Stu czym predzej popedzil w kierunku jednego z nich, ustawionego centralnie przed scena, ale nie przed sama scena, powiesil na nim swoja kurtke i w pozie rozluznionej oparl sie o tak izolowany plotek, wskazujac mi zachecajaco miejsce obo siebie.
W pierwszej chwili nie bylam jakos szczegolnie rzucona na kolana, bo plotek byl za wysoki dla mnie zeby na nim przycupnac, a zeby sie oprzec na lokciach nadal dosc nisko, ale w miare uplywu czasu docenilam i te wybrakowana wygode, dajac wytchnienie niezywczajnemu dlugiego stania krzyzowi.
Plotki zapewnily jeszcze dodatkowa atrakcje, mianowicie, na koncertach ludzie nie stoja nieruchomo. Laza po sali, ida do wychodka, po piwo, lub oba naraz, wracaja, szukaja znajomych i wogolnie chodza jak g**o w przereblu.
Nieuniknionym jest ustepowanie komus drogi. Normalna sprawa.
Ale mina faceta, ktory wczesniej z zacietym wyrazem twarzy szarzowal na mnie jak Tytanik na gore lodowa byla bezcenna.
Otoz im blizej mnie byl tym bardziej zaciety wyraz twarzy prezentowal. Taki jakby krzyczal do mnie "Rusz sie babo i mnie przepusc".
Ciekawa sprawa, nie pedzil na Stu, kory jest czlowiekiem wzrostu slusznego i postury moze nie az tak slusznej ale zdeycdowanie nie wiotkim wybrykiem wspolczesnego pokolenia ikea.
Ja sie nie ruszam, a on pedzi.
Ten Tytanik, no nie?
Dotarl w koncu do mnie i najnormalniej w swiecie zaczal sie wpychac lokciem miedzy mnie i Stu z wyraznim planem przejscia mniedzy nami.
Ja nawet bym i zbaraniala na takie traktowanie, bo jeszcze bylam dosc niewinna koncertowo, gdyby nie wizja jaka podsunela mi wyobraznia nieco wczesniej - 'rozpedzony Tytanic, nadziewa sie klejnotem rodzinnym na ten plotek i siada na dupsku z wyjatkowo glupim wyrazem twarzy...'
W zwiazku z ta wizja nie zbaranialam, tylko popukalam sie wymownie w czolo i pokazalam na dol.
Tytanic z bardzo glupia mina wycofal sie i ominal nas szerokim lukiem.
A ja tak liczylam skrycie na probe skoku prze plotek, zawadzenie glupia lapa o barierke i zrycie jeszcze glupszym dziobem w posadzke... Ech... glupia mina musiala mi wystarczyc.
Po koncercie milosc do Wokalisty Thin Lizzy wcale mi nie przeszla.
Po zakonczeniu wystepow, a byl to luty, wyszlismy na ulice posypane obficie bialym puchem, ktory padal z niezwykla intensywnoscia. Przed koncertem wcale nie padal i wlasciwie bylo jak na luty calkiem cieplo.
Do O i mojego samochodu dojechalam autobusem, gleboko wdzieczna, ze wybralam wlasnie te konkretna linie (bo jest wybor) gdyz dojechalismy calkiem o czasie, mijajc szereg autobusow linii konkurencyjnej ugrzeznietych na zasniezonej i sniegowym blotem pokrytej autostradzie.
W polowie drogi kierowca postanowil zdradzic nam sekret.
"Prosze spokojnie sobie drzemac, my sie nie slizgamy i dojedziemy na pewno, najwyzej troszke wolnej, bo nasza linia kupuje autobusy szwedzkiej produkcji, a Szwedzi jak wiadomo to i owo o sniegu wiedza. Nam taki sniezek nie straszny". :)

Pozniej byl koncert, na ktory umowilam sie z J - kolezanka ze Szwajcarii - przyjechala specjalnie dla zespolu i jezdzila za nimi po Wyspie.
Kiedys to sie 'grouppies' nazywalo.
Dzis podobno 'weirdos'.
Dolaczylam do niej w Nottingham - zaledwie 2 godziny jazdy ode mnie.
Dojechalam do miasta, zlokalizowalam parkingi w strugach deszczu, zalamalam sie troche na mysl jak artystycznie zmokne szukajac jej hotelu, a pozniej z hotelu idac do koncertowni..., ale jak wygrzebalam sie z parkingu to przestalo padac. Hotel znalazlam, ale nie umialam do niego wejsc, a koleznka z nagla przestala odpowiadac na smsy. W rozpaczy poszlam wiec do koncertowni celem skorzystania z toalety miedzy innymi i nawet skorzystalam tylko... w zadnej kabinie nie bylo papieru... Nie bylo to moj pierwszy raz, wyszlam z tej opresji calo i bez wiekszej traumy, acz nieco zniechecona do Nottingham w ogólnosci, a do tego lokalu w szczególnosci.
No ale udalo nam sie spotkac i silna grupa pod wezwaniem zakulisowej informacji, ze dolne drzwi otworza sie kwadrans wczesniej niz glowne stanelismy w ogonie. Ogon wygladal na dlugi, ale jak juz nas wpuscili to okazalo sie jestem przy barierkach i to po tej atrakcyjnej stronie sceny gdzie gwiazd zespolu, ktory sciagnal na Wyspe moja kolezanke bedzie dawal swoje popisy.
Bo to byl TEN gwiazd.
Koncert obejmowal 3 kapele. Pierwsza kompletnie mi obca, druga - te od kolezanki, troche znalam ale nie blawochwalczo i trzecia bardzo mi znana i na nia mialam najbardziej chec.
Niestety byly opoznienia i do tej trzeciej juz nie doczekalam (gdyz nazajutrz byl dzien roboczy i musialam sie stawic w Kolchozie o jakiejs przywoitej godzinie, niekoniecznie jakas szczegolnie przytomna, ale bardzo obecna), co uznalam za standard biorac pod uwage scenariusz z Festiwalu powyzej.

Ale zanim wyszlam, odpracowalam 2/3 koncertowania.
Kolezanka uprzedzila mnie dosc enigmatycznie, ze mam wlozyc jakies stare ubrania, najlepiej czarne. Zaskoczona tym postaralam sie posluchac, ale problem byl z kombinacja stare i czarne - nie mialam duzo staroci, ani duzo czerni, a to co mam w czerni jest dosc nowe i stanowi t-shirta z Festiwalu... rada nie rada wbilam sie w ten t-shirt.
Coz sie okazalo?
Zespol glowny jeden z ostanich numeru uatrakcyjnial... oblewajac nas KRWIA.
Falszywa wprawdzie, ale wygladajaca ja zywa, tfu, jak prawdziwa.
A ja jestem przy barierkach.
Pierwsza linia obrony niejako.
Are you getting the image?
Kolezanka litosciwie uprzedzila mnie przed samym numerem co bedzie wiec mialam szanse ratowac okulary, Co tez sprobowalam zrobic.
Zaslonilam sobie mianowicie gebe.
Tak w polowie czola...
Krew mialam we wlosach, na rekach, na ubraniu, na tym odslonietym kawalku czola.
Gwiazd bowiem jak zobaczyl, ze sie zaslaniam postanowil sprawdzic moja wytrwalosc.
I wygralam.
Jemu szybciej skonczyla sie krew niz mnie cierpliwosc.
A czemu bylam taka wytrwala?
Bo mialam w glowie wizje, ze jak za pare godzin wracam do domu, po nocy, pusta autostrada, a ja zalana krwia i zatrzymuje mnie na rutynowa kontrole policja...
Are you getting the image?
Nie? To prosze oto probka:


No wlasnie.
"Gdzie schowalas cialo, szmato?" to najlagodniejsze pytanie jakie umialam sobie wyobrazic ;).
Tak, ze tak.
Widok mojego czola przy lini wlosow i przeramion oraz dloni budzil zawisc innych koncertowiczow bo dalsze rejony dostaly duzo mniej specjalnego sosu.

Teraz chronologia dramatycznie okuleje.
Bo byl koncert, na ktory pojechalam, majac niezaleczona infekcje. Jeden z zespolow, a bylo ich trzy - byl to pierwszy multi-zespolowy koncert, gdzie zaden z zespolow nie byl supportujacy - byl mi znany z mojej pierwszej wyprawy za Ocean.
Czulam sie jeszcze mocna zryta, chociaz infekcja glowna juz odpuszczala. Cieszylam sie bardzo, ze mamy miejscowki siedzace bo nie bylo opcji zebym wystala tyle czasu.
Koncert jako taki przebiegl bez wiekszych dramatow - tylko przy jednym z zespolow mielismy uzywanie (wlasnie tym, ktory znalam zza oceanu) bo wokalista byla jakis taki dziwny.
Wygladal na jakiegos nieopierzonego Filipinczyka, ktory ma przerosniete ego i niewiele talentu. Rzucal sie po scenie jak przyslowiowa wsza na grzebieniu i wygladalo jakby okropnie wkurzal reszte zespolu.
Raz spadl ze sceny i pozniej usilowal udawac, ze tak mialo byc, zaliczyl popsuty mikrofon. No w ogole zenada.
Ja na dodatek bylam swiecie przekonana, ze to inny zespol i nie rozumialam, czemu nie graja swoich sztandarowych kawalkow, ktore slyszalam jak ogladaja ich za pierwszym razem (prawie jak ten Grek Zorba co mial byc operetka).
W drodze do domu, a moze ciut pozniej, bo chyba jednak ja jechalam, sprawdzilam w historii zespolu i okazalo sie, ze wokalista, jest w grupie wiekowej reszty ekipy, byl wtedy z zespolem od lat przeszlo 6ciu, a zespol jest innym zespolem niz ja widzialam na zywo 6/7 lat wczesniej...
Jednakze to droga NA koncert byla osobliwa, bo mijalismy po drodze co nastepuje:
- Jadacy dom. Pietrowy. Co prawda mniejszy niz ten, ktory widzialam stojacy na kolach i gotowy do przeprowadzki za Oceanem ale i tak ewenement rozmiarowy na Wyspie.
- Jadacy Szybowiec, zlozony
- Jadacy Helikopter
Zapytana co jeszcze spotkamy na autostradzie odparlam glupkowato:
 - Moze lodz podwodna.
I istotnie, w drodze powrotnej minelimy cos co wygladalo jak niewielka lodz podwodna. Acz jak znam zycie to pewnie byl septyczny pojemnik na szambo ;).
Swoja droga, raz jechal za mna pocisk Ziemia-Powietrze, ale to zupelnie osobne wydarzenie, nie zwiazane z tematem, bo w drodze z pracy do domu.

Byl tez koncert, na ktory wybralam sie w obcasach... No wiem, ale myslalam sobie ze te dodatkowe 5 cm pozwola mi zobaczyc cos wiecej ponad glowami gigantow...
Nie powiem co zobaczylam, bo na ten koncert deczkosmy sie spoznilismy i byl w nieco innej lokalizacji niz ten poprzedni - oba w szerokopojetym Birmingham.
Spoznilismy sie zatem to deczko i w zwiazku z tym szukalismy miejsca na okolicznym parkingu dlugo i wytrwale, znalazlszy go gdzies wysoko, po czym sprobowalismy za ten parking zaplacic, okazalo sie, ze najblizsza nam maszyna bierze tylko drobniaki, a my drobniakow nie mielismy, przyszlo wiec pedzic nizej w poszukiwaniu Mekki, czyli automatu, ktory bierze karty.
Do automatu byla kolejka, ktora dlugo sie nie ruszala, a kazdy odchodzacy byl 3 razy bardziej wsciekly niz przed spotkaniem. Poczekalismy, na nasza kolej, Stu przystapil do placenia i nic. Sprobowal ponownie, dalej nic. Puscil nastepnych z kolejki zrezygnowany i jakos tak bezradnie stanal obok.
W tym czasie poszla juz pogloska, ze zepsuty automat jak nic i ze jest jeszcze jeden automat gdzies nizej, towarzystwo sie rozbieglo, my jakby za nimi, ale ja juz troche niemrawo bo ja te obcasy, gdy z dolu dobiegl okrzyk, ze tam tylko na monety, no to wrocililsimy pol pietra na ten poziom z karto-czytna maszyna, a do akcji przytapilam ja, bo jak ten nastepny z kolejki sie wkurzyl i zabral karte to zauwazylam katem oka na terminalu jakis dziwny komunikat, ktory sugerowal, ze chyba sie czlowiek nadmiernie pospieszyl.
Jako jednostka z zasady cierpliwa, w szczegolnosci do maszyn i urzadzen, wetkenlam moja karte.
Nie dzialo sie nic. Stu juz wykonal ruch zeby mnie ruszyc z miejsca, acz nie wiadomo dokad, ale odpedzilam go niecierpliwie i kazalam poczekac.
Dalej nic.
Cenne minuty plyna.
I nagle... Mrug, Mrug... "Press yellow for overnight parking", czy jakos tak - generalnie bylo kilka opcji, ale o tej porze doby inne juz nie byly adekwatne.
Yellow.
Stu zdebialy stoi obok, bo tego ani on sam ani u nikogo innego nie bylo.
Na twarzy pojawia mu sie cos, co z czasem mogloby stac sie blawochwalczym zachwytem.
Chwila przerwy, ale juz teraz nie jestem popedzana, bo jednak osiagnelam najdalszy poziom wtajemniczenia w Zen Maszyn Parkingowych.
"Podaj Pin."
Podalam.
Stu stoi wrecz z opadnieta szczeka.
"Pobierz bilet parkingogy i umiesc go w pojezdzie na widocznym miejscu"
Stu pobral bilet ode mnie i popedzil na wyzyny umiescic go za szyba, a ja spoczelam na laurach i bardzo posuwistym krokiem udalam sie w strone koncertowa, myslac ze w ostatecznosci pojde posiedziec w samochodzie w polowie.
Co rzecz jasna bylo zbedne bo koncert byl fantastyczny i moje obleczone w obcasy stopy przezyly.

Jeszcze innym razem, jakies 3 lata temu (no prawie) udalismy sie na koncert moim, nowym wtedy pojazdem - Czerwona Blyskawica. Pol roku raptem mialo (auto).
Koncert byl jak zwykle fajny, mozliwe, ze byl to koncert Slasha z jakimis przybocznymi kapelami.
Im bardziej rozbawione bylo towrzystwo, tym czescie bylismy przepychani to tu, to tam.
Nic nowego. Im blizej sceny tym czesciej lataly okazjonalne plastykowe szklanki po piwie.
W pewnym momencie zostalam pchnieta mocno w plecy. Nie padlam, tylko lekko sie przesunelam zeby nastepnym razem dostac bardziej w ramie niz w srodek plecow. Po jakims czasie, relatywnego spokoju nagle dostalam poteznego dubla.
Tak silnego, ze przesunelo mnie po ziemii o dobre pol metra.
Poniewaz bylam juz nastawiona i dubel nastapil wlasnie w ramie, to sprobowalam od niego (tego dublanta) sie jeszcze odsunac. Sila pchajaca mnie zsunelam sie po ramieniu i w postaci dlugowlosej, rudej istoty w kapeluszy a'la Indiana Jones w zwolnionym tempie, bo probujac lapac wszystko po drodze, w tym moje ramie, padla mi pod nogi.
W oczach stanela mi scena z wrzesnia czy moze pazdziernika 1997, kiedy to podczas wygibasow w klubie nocnym potknelam sie nieco i w podobny sposob wyladowalam na glebie, poczulam natychmiastowa empatie do istoty o charakterystyce na razie i wstepnie kobiecej i ta empatia sama wyciagnela moje rece, zeby pomoc jej wstac.
Jakiez bylo moje zaskoczenie gdy okazal osie, ze NIE JESTEM W STANIE podniesc lezacej... Nawet poruszyc!
Nie z braku wspolpracy. Po prostu byla dla mnie za ciezka...
Z zaskoczenia zdebialam taka pochylona i napieta proba ciagniecia istoty do gory, myslac marginalnie, ze chyba musze byc chora, bo przeciez ogolnie jestem mimo nikczemnego wzrostu calkiem silna mRufa.
Stu zauwazyl moja sytuacje i rzucil sie na ratunek, a i okoliczni rockerzy tez dlugo nie zwlekali i wspolnymi silami udalo nam sie postawic jednostke na nogi. I wtedy wlasnie zdziwilam sie jak rzadko bo domniemana ruda kobieta w kapeluszu okazala sie wielkim chlopem, z dlugimi rudymi wlosami i w kowbojskim kapeluszu.
Ulzylo mi, bo troche bylam zdetonowana faktem, ze nie jestem w stanie pomoc wstac kobiecie, nawet pijanej.
Z noszeniem pijanych mezczyzn, slusznego wzrostu, jesli nie zostali mi zadani fachowo na plecy, moge miec problemy ;).
Facet okazal mi swoje wdziecznosc wylewnie, doslownie, bo wylewajac na mnie jakas resztke piwa z szklanki, ktora jakis cudem nie wylala sie podczas upadku.
Typical, eh?
Spodobalo mu sie u nas i zaczal brykac z okolicznymi mlodziakami.
No i teraz ciekawostka. Poszedl po pewnym czasie dalej, a po jakims kwadransie, moze 20 minutach dziewczyna z tej grupy mlodziakow zaczela sie zle czuc. Nie zaslabla, ale chyba bylo blisko, dotrwala do konca kleczac na ziemii, co tylko upewnia mnie w mniemaniu, ze rock&roll ma moc uzdrawiajaca, ale nie moglam pozbyc sie mysli "czyzbym uniknela nieprzyjemnosci".
Po koncercie udalismy sie w droge powrotna.
Jako, ze jechalismy moim autem, to prowadzilam ja.
Juz na autostradzie, gdzie w polowie drogi, a takze rozmowy o potencjalnym nastepnym koncercie, zmienilam pas ze srodkowego, na rownie pusty skrajny, bo zaleca sie tu jezdzic skrajnym jesli sie nie wyprzedza, co zwykle ignoruje bo jade szybciej nic wszyscy ze skrajnego w ogole, a w srodku nocy w szczegolnosci i doslownie minuty po tym poczulam wstrzas i lupniecie - zupelnie jakbym po jakiejs przeszkodzie, niewielkiej sadzac po podskoku, przejechala, ale biorac pod uwage lupniecie, rownie dobrze moglby to byc niewielki slon.
Podskoczylam i odruchowo zapytalam:
"Co to bylo?"
Na co Stu odparl dosc stoicko
"Chyba lis"
"Ale jak to, zywy?"
Myslac, ze albo sobie robi jaja, albo przejechalam po padle jakims oraz oczywiscie totalnie zaskoczona dopytalam ja.
"No.... teraz juz nie"
Odparl Stu i dolaczyl do mojego histerycznego wybuchu smiechu.
Po wyjasnieniu sobie przebiegu rozmowy rozwazalismy przez chwile , czy istnieje szansa, ze wyzyl, w co Stu watpil, a ja mialam nadzieje, ze sie mylil.
Wsluchalam sie w szum opon, nic sie nie zmienilo, kierownica nie stala sie zwichrowana itp.
Po czym wyrazilam rozzalenie pytaniem:
"Dlaczego ja??" majac na mysli pusta droga po obu stronach, i niefortunny wybor zmiany pasa.
A Stu na to, z wyjatkowa znajomoscia tematu:
"Z tego samego powodu, z ktorego wlasnie Tobie pod nogi rzucaja sie pijani faceci"
Kurtyna.

Byl tez koncert dosc lokalny, bo w O, wiec musialam tylko dojechac jak do pracy, ewentualnie zostac do pozna. Co zrobilam nie pamietam, ale to malo istotne.
Koncert byl dosc ostrej kapelki, jak na moje dotychczasowe doswiadczenia koncertowe, mianowicie Airbourne. Czterech Australijczykow, ze stosownym temperamentem, zgniatajacych puszki po piwie na wlasnych czolach.
Wielka fanka kapeli jest J - moja szwajcarska przyjaciolka, ktora podobnie jak kiedys za Motley Crue (sztuczna krew), jezdzi za nimi podczas tras. No nie, ze wszedzie ale np na Wyspe przylatuje na 5-7 dni i zalicza w tym czasie minimum 3 koncerty.
Tym razem wybrala sie tez na koncert w O.
Umowione bylysmy, ze sprobuje ja odnalezc. Stu nie oponowal, a ze bylismy na tyle wczesniej zeby miec wybor... znalezlismy J jak zwykle przy barierkach.
Zaproponowala, ze zrobi nam miejsce, ale wiedzac o moich ograniczeniach (tlumy) wolalam sie dopytac czy aby nie bedzie to dla mnie zbyt duzo. Okazalo sie, ze moze tak byc, wiec po chwilce rozmowy na ten temat odsunelismy sie zgodnie, ze Stu o jakies powiedzmy 5 metrow. No moze 7.
Jak sie okazalo pozniej byla to linia graniczna tzw Mosh-Pit, czyli War Zone, czyli Rzezni.
Jest to istotna informacja, a nie tylko proba chwalenia sie brawura.
Kapele wspierajace byly podobnego autorament. Tej pierwszej w ogole nie pamietam, ale druga nazywala sie Orange Goblin.
Przed wystepem tej drugiej zebralo sie wiecej ludzi niz na poczatku, wiec przod sie nieco zagescil, ale jeszcze bylo calkiem luzno jak na takie bliskie sasiedztwo sceny.
Salka w ogole dosc kameralna porownujac z innymi - moze nawet mniejsza niz ta z koncertu z plotkami.
Czekajac na Orange Goblin, ja sobie nie myslalam nic, bo z mojej perpektywy wszystko jest wysokie, wiec czy cos jest nieprzecietnie wysokie czy tylko wysokie, nie robi juz na mnie wrazenia.
Stu zas, wzrostem slusznym obdarzony, mial nieco inna perspektywe i nieco pozniej opowiedzial mi, ze stal, patrzyl na mikrofon wystawiony na scenie i zastanawial sie jak do cholery wokalista ma do niego dosiegnac - zwisac z gory czy jak?
Na scene wyszedl wokalista i okazalao sie, ze do mikrofonu siega totalnie bez problemow, wlasciwie nawet moglby miec go wyzej. Pomyslalam sobie tylko, ze wielkie zen chlopisko i tyle.
Stu powiedzial mi, ze jego zdaniem wokalista mialo jak nic 2 metry wzrostu.  A bedac postury adekwatnej, sprawil tylko, ze zastanowilam sie, ze moze kapela powinna nazywac sie Orange Orc... ale co ja tam wiem...
Po goblinie pojawila sie kapela glowna i pojechalismy z koksem.
Sala, przynajmniej w polowie przy scenie zapelnila sie bardzo szczelnie.
Zanim Airbourne wyszli na scene, poczulam sie jakos tak osobliwie przytloczona, nawet nie fizycznie, bo nikt sie do mnie nie przyciskal.
Uczucie to zmusilo mnie do rozejrzenia sie na boki... Otoz po lewicy byl Stu, chlopisko wysokie, ale to kumpel wiec luz. Natomiast z pozostalych strony otoczona bylam facetami podobnego wzrostu i postury. Wszystko o pol metra prawie ode mnie wyzsze.
No moze przesadzam, ale okolice 190cm okupowali bez wiekszych wysilkow.
I zadna wiotkosc w gre nie wchodzila.
Najpierw nie pomyslalam sobie nic, a pozniej pomyslalam sobie:
"Cholera jasna, jak oni wszyscy zaczna skakac to zostanie ze mnie duuuuza mokra plama"
Wiecej juz nie pomyslalam, bo zaczal sie wystep wariatow z Airbourne.
Chlopaki sa jeszcze mlode i glodne zabawy, wiec bez oporow z tlumem sie na rozne sposoby integruja.
Perosz, gitarzysta i wokalista w jednym, przyszedl sie ze mna przywitac ;)

Pierwsza atrakcja byl deszcz.
Tak, w sali.
I jak bozie kocham mam nadzieje, ze bylo to jednak piwo...
Nie, nie zostalam oblana nadzieniem latajacego kubka.
Kubki lataly jak zwykle, ale jakos dziwnie malo chlapiac.
Po kilku minutach jednakowoz ludzie wokolo zaczynali sie dziwnie otrzepywac - a to wlosy, a to ramiona, a to okulary przecierac...
Ja poczulam wilgoc na ramieniu.
Odruchowo zerknelam w gore, bezmyslnie bo przeciez wiedzialam gdzie jestem, a oczom moim, zaskoczonym ukazal sie czarny sufit, o teksturze jakby pluszu i na moich oczach z tego sufitu spadlo kilka kropli. Dosc szybko polaczylam fakty - latajace kubki malo chlapice i zlokalizowny deszcz i pokazalam Stu. Bez slow chyba porozumielismy sie, ze mamy nadzieje, ze to tylko piwo i odsunelismy sie pare krokow.
Co bylo zgubnie.
Ale nie od razu.
Najpier wystapil numer na Mojzesza. Wokalista zadysponowal zeby zrobic przejscie na cala dlugosc sali. Myslelismy, ze zamierza zbiec na dol, ale nic bardziej mylacego.
Usatysfakcjonowany przerwa, zadysponowal na rzucic sie tlumnie na druga strone sali, a im na nas... Ja od przerwy bylam na szczescie dosc daleko.
Nastepnie wlasnie jak na tym zdjeciu, artysta dosiadl technika i pogalopowal na nim tuz obok nas zeby pobrykac z gitara na barze po naszej lewej.
Fotka zdjeta jak wracal na scene.
Jeszcze odwrocona od sceny, sledzilam przejazd wokalisty, gdy kto mnie popukal w ramie.
Myslalam, ze to Stu, ale nie.
Jakis obcy facet.
Dosc krepej budowy, z sympatyczna mina zaczal do mnie cos nawijac gestykulajac obficie.
Gówno slyszac rzecz jasna pomyslalam, ze pyta czy mi sie podoba, ewentualnie ze pyta, czyz to nie wspaniala integracja z tlumem, pokiwalam mu glowa.
Na co on pochyla sie, wspierajac rece na przygietych kolanach i stoi tak z opuszczona glowa.
Zdebialam rzecz jasna.
Czujac, ze nic sie nie dzieje, jedna reka osobnik pokazuje mi, ze mam mu wskakiwac na ramiona.
No to tu juz nie wytrzymalam i bym sie byla i przewrocila ze smiechu, bo wyobrazilam sobie jak wskakuje mu na te ramiona, a on albo pada twarza na posadzke od razu, albo jednak jest silniejszy niz wyglada i podnosi mnie jednak, po czym oboje wykonujemy piekny rzut na plecy wywolujac lekkie trzesienie ziemii.
Facet najwyrazniej byl juz na etapie upojenia pt "kulo-odporny" to nie docenil jakze slodkim ciezarem moglabym mu byc, a najwyrazniej pytal czy chce zeby mnie podniosl na ramionach tak jak technik wokaliste, popukalam go w ramie i pokazalam zeby sie podniosl i wyjasnilam gromko, ze doceniam, ale jednak zmienilam zdanie... W zyciu nie widzialam takiego rozczarowania... widac byl juz nawet na etapie "jak ona slicznie pluje" ;).
Stu oraz moja szwajcarska przyjaciolka przekonywali mnie, ze
a) wiedzial co robi i dalby rade bo rock&roll dodaje sil
b) nic by mu sie nie stalo
c) glupia jestem, przynajmniej bym wiecej widziala...
tia... gwiazdy chyba, i to nie estrady, po tym jak bym pier...la o glebe ;)
Tak czy siak humor mi sie drastycznie poprawil po tym wydarzeniu, acz nie na dlugo.
Bo po kilkunastu minutach zagrali wyjatkowo agresywny kawalek i tzw mosh-pit zaszalal. My na granicy wiec wszystko fajnie widac...
Nagle poczulam mocne dziabniecie w okolicy lewego "oka" (tego dolnego "niebieskiego") nastepnie poczulam jak odrywam sie od ziemii i lece...
Trwalo to najwyzej ze 2-3 sekundy, ale zdazylam sie zorientowac, ze zostalam Po PROSTU pchnieta przez szalejacy tlum z taka sila, ze mnie poderwalo z ziemii i rzucilo do tylu i rownoczesnie dostalam w lokcia mosh-pitowego w klatke z piersiami.
O dobre pol metra polecialam.
Szczesliwie tlum litosciwie mnie zlapal zanim padlam na ziemie z zamknietym podwoziem...
I tylko Stu sie zdziwil bo zerknal na dol i mnie nie zobaczyl... Zaczal sie rozgladac i z zaskoczeniem odkryl, ze jestem kawalek za nim i w ogole z drugiej strony.
Troche mnie to zdegustowalo, ale poniewaz nie bylo w tym zlej woli, oraz nic mi sie nie zlamalo fizycznie, to postanowilam przyjac to "na klate" tak doslownie jak i w przenosni i jednak bawic sie dalej.
I slusznie.
Siniaka z koncertu mialam przez pare tygodni, ale szacunek Stu trzyma do dzis...
Ale i tak moje szczescie nie znalo granic, bo nie wyladowalam twardo na ziemii.
I to na razie tyle.

Moze bedzie ciag dalszy albowiem na te jesien zaplanowane sa juz 2 koncerty.

PS.
Kupujac bilety na jeden z tych przyszlych koncertow zapytalam pisemnie Stu czy chce miejsca siedzace, czy stojace jako, ze sa w tej samej cenie. Odparl, ze on by wolal stojace jesli mnie to nie przeszkadza.
Odparlam:
'Jasne, jak na razie daje rade, nawet jesli czasem musze zrobic pare przysiadow, a jakis pijany facet pada u mych stop'